„Kiedy uczeń wchodzi w progi szkoły, to wchodzi cały” – wywiad z Martą Mażewską

O tym, jak ważne jest integralne spojrzenie na ucznia i jak uczynić je elementem szkolnej codzienności, rozmawiamy z Martą Mażewską – trenerką Educare, psychoterapeutką i nauczycielką.

Instytut Educare: Jesteś polonistką, pełniłaś funkcję dyrektora szkoły. Jesteś także psychologiem i jako psychoterapeutka prowadzisz terapię osób indywidualnych i terapię par. W Educare prowadzisz warsztaty i szkolenia dla nauczycieli. Chciałabym zapytać, czy Twoje aktywności spotykają się w szkole? Czy wszystkie łączą się z nią, czy są od siebie niezależne?

Marta Mażewska: Spotykają się! Właściwie jedno z drugiego wynika, bo zawsze interesuje mnie człowiek. Swojego czasu byłam też psychologiem szkolnym. We wszystkich zawodach, które wykonuję, odbiorcą działań jest drugi człowiek. Wszystko, co robię, robię dla człowieka, o człowieku i z człowiekiem. Każda z tych funkcji, które wykonuję lub wykonywałam, opiera się na relacji z drugim człowiekiem. Ważna jest oczywiście kwestia merytoryczna: gdy byłam polonistką – wiedza, którą przekazywałam, jak byłam psychologiem szkolnym – warsztaty, które robiłam, w Educare – to z czym wychodzę do nauczycieli czy rad zarządzających. Gdy prowadzę psychoterapię, korzystam z wiedzy i narzędzi. To wszystko są jednak tylko środki, którymi się posługuję, natomiast najważniejsze, co się dzieje i co łączy te wszystkie moje zawody, to jest relacja z drugim człowiekiem.

Instytut Educare: A czy młody człowiek – dziecko, nastolatek – jest szczególnie ważnym odbiorcą Twoich działań czy nie wyróżniałabyś go w ten sposób?

Marta Mażewska: Teraz pracuję przede wszystkim z dorosłymi. Jestem też psychoterapeutą rodzinnym. Gdy się prowadzi terapię rodzinną, to jest tam także młody człowiek, ale jako element systemu. Nie prowadzę terapii z nastolatkiem czy z dzieckiem. Natomiast w szkole wszystkie moje działania były skierowane na młodego człowieka, od dziesiątego roku życia, bo polonistka wchodzi dopiero w czwartej klasie. Gdy jednak pracuję z dorosłymi, to zawsze jest tam w okolicy młody człowiek. Jeśli to jest para, to często są rodzicami.A tak naprawdę w każdym z nas jest coś z dziecka. My jako dorośli też często mamy takie momenty, że potrzebujemy więcej czułości czy więcej troski, a to nam się kojarzy przede wszystkim z dzieckiem.

Instytut Educare: To może wyjdę od tej troski i czułości do siebie, jako osoby dorosłej i zapytam, czy jest jakiś związek między tymi zagadnieniami a szkoleniami, które prowadzisz w Educare? Prowadzisz akademię wychowawcy klasy, szkolenie o stresie i emocjach w pracy nauczyciela, zajęcia o granicach i pracy z nastolatkiem w ramach akademii tutoringu rodzinnego. To chyba nie przypadek, że te szkolenia są zorientowane na troskę nauczyciela o samego siebie: widzenie własnych emocji i zarządzanie sobą?

Marta Mażewska: Tak i nie. Gdybym mówiła tylko o emocjach, zredukowałabym człowieka. Wiadomo, że osoba składa się z wielu wymiarów. Z wymiaru emocjonalnego również i ten wymiar emocjonalny jest też do zaopiekowania. Natomiast jako psychoterapeuta dochodzę przede wszystkim do przeżyć. Przechodzimy z warstwy intelektualnej na warstwę przeżyciową. Ze względu na to, że wchodzę w obszary swojego funkcjonowania zawodowego, że prowadzę terapię, prowadzę warsztaty, to ja również jestem narzędziem pracy. Muszę mieć świadomość tego, jakie są moje myśli, jakie są moje uczucia, co się ze mną dzieje: w ciele, w głowie. Uczucia są oczywiście związane z ciałem, więc często są to jakieś poruszenia (czy coś zaciskam, czy gdzieś się spinam). I tak się dzieje też na warsztatach. Rzeczywiście: moja tematyka jest związana przede wszystkim z dbałością o siebie, z granicami. To co się dzieje w relacji z drugim człowiekiem, dzieje się według zasady [GF1] [a2] miłości i wymagania. Miłość to troska, a wymagania to pewne poprzeczki, które sobie stawiamy. Stawiamy je sobie jako dorośli, stawiamy je też dzieciom, zresztą dzieci też same je sobie stawiają. Czasami widzimy, że te poprzeczki są za wysokie.

Jeśli ja przekazuję to na warsztatach, to sama muszę być świadoma tego, jak to jest u mnie, bo wtedy jestem autentyczna. Troszcząc się o drugiego człowieka, nie możemy zapominać o trosce o samego siebie, bo skoro wchodzimy w relacje, to wchodzimy całym sobą. Nawet jeśli to jest zdystansowana troska, czyli np. kiedy dziecko płacze czy dorosły przeżywa ogromny kryzys, to ja z nim nie wchodzę w ten kryzys, tylko mu towarzyszę. Jak dziecko płacze, to ja nie siadam obok niego i nie płaczę, bo dziecko potrzebuje wtedy dorosłego, który z nim posiedzi w tym płaczu, a nie będzie płakał razem z nim. To się wszystko zaczyna od siebie: swojej świadomości, tego, jak ja siebie widzę, czego od siebie wymagam i jak się o siebie troszczę. Wówczas łatwiej jest i chyba nawet bardziej odpowiedzialnie jest w takiej sytuacji wejść w tę relację i troskę o drugiego człowieka. 

Instytut Educare: Jakie są Twoje doświadczenia z tych warsztatów z nauczycielami? Jakie masz spostrzeżenia na temat ich potrzeb?

Marta Mażewska: Ja właśnie mam pewien problem, bo mam wrażenie, że przychodzę z czymś tak oczywistym i z czymś tak normalnym i naturalnym, że właściwie się zawsze się zastanawiam, co ja tu robię. Każda inna osoba mogłaby stanąć na tym miejscu i byłaby w stanie to poprowadzić, o tym opowiedzieć. Ja Ameryki nie odkrywam, mówię o tak normalnych aspektach naszego życia, że aż czasami jestem zawstydzona, że w ogóle to nazywam. Jednak z drugiej strony jest takie zapotrzebowanie. A zapotrzebowanie wiąże się z tym, że im więcej razy temat oglądamy, w różnych wymiarach, w różnych aspektach, tym bardziej to na nas oddziałuje.

Myślę, że największym wyzwaniem dla ludzi pracujących z innymi, czyli nauczycieli, lekarzy, terapeutów, szkoleniowców, jest kwestia wypalenia zawodowego. Takiego zaangażowania, takiego wejścia w niezdrową troskę o drugiego człowieka, że to prowadzi do wypalenia, wyczerpania. Myślę, że to jest największy temat wśród osób pracujących w szkole. Efekty, zarówno naszych działań, jak i naszego wyczerpania,  są oczywiście odroczone. My nie wiemy, ucząc dziesięciolatka, jak on ten polski wykorzysta w wieku trzydziestu lat albo co on zapamiętał z bycia z nami: czy go zbudowaliśmy, czy podcięliśmy mu skrzydła. Jest to praca na żywym organizmie, czyli na tym, co on myśli, czuje, jakie ma samopoczucie.

Są tu więc dwa aspekty: z jednej strony czuję się zawstydzona tym, że mówię o takich oczywistych rzeczach, a z drugiej strony wiem, że powtarzane treści pracują w różnych momentach naszego życia w różnoraki sposób. I to jest ważne, bo pozwalają nam zachować takie poczucie swojego zdrowia, swojego profesjonalizmu, a tym samym wejść w zdrową, profesjonalną relację z drugim człowiekiem: uczniem czy osobą, którą szkolimy. Ja też się sama szkolę. Mam taką potrzebę, bo wszystkiego się nie wie. Gdy prowadzę warsztat, lubię znać zapotrzebowanie danej grupy osób. Każda grupa może potrzebować czegoś innego w danym zagadnieniu. Zwłaszcza, że te zagadnienia są dosyć obszerne i jeśli nie znam zapotrzebowania, mogę wejść w nie w sposób bardzo subiektywny, bo np. ten fragment lubię albo to uważam za ważne. A może oni w danym momencie tego nie potrzebują, tylko bardziej zobaczenia tego tematu z drugiej strony?

Instytut Educare: W pełni zgadzam się, że problematyka wypalenia zawodowego jest ważna w pracy z nauczycielami. Ten temat jest wiodący w szkoleniach związanych z troską nauczyciela o siebie?

Marta Mażewska: Nie wiem, czy wiodący, ale na pewno pojawia się. Najczęściej na rynku szkoleń dla nauczycieli mamy zestaw szkoleń metodycznych, czyli: jak uczyć, jak wykorzystywać techniki multimedialne. Są też szkolenia skupione na uczniu, na tym jak mu pomóc, np. neurodydaktyka, techniki uczenia. Natomiast nie możemy zapominać, że to my jesteśmy narzędziem pracy. Jeśli ja mam kiepski nastrój, źle się czuję, jestem wypalona zawodowo, nic mi się nie chce, to myślę, że niewiele nauczę mojego ucznia.  Chyba tylko jak być sfrustrowanym i zgryźliwym, bo prędzej czy później to ze mnie wyjdzie, jeśli nie na pierwszej lekcji, to na pewno na piątej. 

Instytut Educare: Mam wrażenie, że o tym się na szczęście coraz więcej i coraz częściej mówi. Może jest tak jak mówisz: kropla drąży skałę, więc im częściej nauczyciele będą o tym słyszeć, tym bardziej to będzie zyskiwało na znaczeniu. Często słyszy się też przy tej okazji pewną metaforę. W razie konieczności użycia podczas lotu masek tlenowych trzeba nałożyć maskę najpierw sobie, a potem dziecku. Myślisz, że ta metafora jest trafna w odniesieniu do oddziaływania na młodych ludzi w zawodzie nauczyciela czy też pedagoga szkolnego?

Marta Mażewska: Myślę, że to jest bardzo adekwatna metafora, bo my nie uczymy tylko słowem, ale i postawą, gestem, tonem głosu. Także słowami, które nie są związane z treścią lekcji. Nie tylko podaję definicję słownikową czegoś, ale też w jakiś sposób zwracam się do ucznia. Tym, w jaki sposób wchodzę do klasy, jak wyglądam: czy jestem zadbana czy zaniedbana, bo zmęczona: oczy podkrążone, wyczerpana nerwowo. W pracy z drugim człowiekiem jest pewien aspekt niemierzalny, a najbardziej oddziałujący. To bardzo ładnie pokazują badania w psychoterapii. Człowiek lubi badania, statystyki, w związku z czym działalność psychoterapeutyczna też jest poddawana badaniom. Oczywiście szkół psychoterapii nie można porównywać ze względu na to, że stosują inne techniki, natomiast konkluzja zawsze jest jedna: tym, co najbardziej leczy, jest relacja. Czyli nieważne, czy stosujesz taką czy inną technikę. To, co leczy, to relacja, czyli to, co się dzieje między mną a pacjentem.

Przekładając to na szkołę: tym, co najbardziej uczy jest relacja. To jest taki frazes, ale kogo pamiętamy z naszego dzieciństwa, gdy spoglądamy te dwadzieścia, trzydzieści lat wstecz? Tych nauczycieli, którzy byli w relacji z nami sprawiedliwi, uczciwi, troskliwi, wymagający. Możemy zapomnieć, kiedy była bitwa pod Grunwaldem, ale atmosferę, sposób bycia danego nauczyciela pamiętamy do końca. Oczywiście jednego bardziej, innego mniej. Dlatego jak najbardziej ta metafora jest adekwatna i cieszę się, że coraz więcej się o tym mówi. To jest stare jak świat: „Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”. Jak mogę innego kochać, jak siebie zaniedbuję, nie troszczę się o siebie, nie dbam o swój rozwój, nie dbam o swój profesjonalizm w życiu zawodowym czy rodzinnym. Oddaję wtedy pewną bylejakość.

Instytut Educare: Masz poczucie, że w dzisiejszych czasach znaczenie relacji w szkołach wzrasta, że wreszcie zaczyna się o tym mówić, jaką wagę mają dobre relacje między nauczycielem a uczniami, które stają się modelem dla relacji uczniowskich? Czy to byłby zbyt optymistyczny i daleko idący wniosek?

Marta Mażewska: Chyba nie jest tak jednoznaczny. To, że zaczynamy je doceniać, wiąże się z tym, że powstaje coraz więcej rodzajów szkół: mikroszkoły, szkoły demokratyczne, montessoriańskie. Mamy coraz więcej rodzajów szkół, które w swojej misji uwzględniają relacyjność. Stawiają na relacje, czasami nawet w sposób fizyczny: przez małą liczbę uczniów czy tutoring szkolny. Wprowadzają pewne narzędzia czy pewną logistykę w szkole. Myślę jednak, że to jest trochę zbyt daleko idący wniosek, że to się staje dominujące. Idea encyklopedycznej wiedzy i egzaminów na koniec szkoły sprawia, że w wielu szkołach to [GF3] potrafi zejść na dalszy plan. Gdy zaczyna się funkcjonowanie szkoły w sposób biznesowy, a ono prędzej czy później się zaczyna ze względu na konkurencję, to zdarza się, że misja jest już w mniejszym stopniu realizowana.

Mam jednak takie doświadczenie jako matka, nauczycielka, osoba, która szkoli, że jest to ważny aspekt. Czasami mniej, a czasami bardziej realizowany. Czasami to pozostaje na poziomie hasła reklamowego, bo każdy rodzic chce posłać dziecko do szkoły, w której relacje są ważne i ta troska o młodego człowieka. Jeśli więcej się o tym mówi[GF4] , nawet w różnych karykaturalnych formach, to mamy punkt odniesienia, żeby powiedzieć, co nie działa i co możemy z tym zrobić.

Z jednej strony więc tak: coraz więcej się o tym mówi, z drugiej jeszcze jest daleko, bo potrzebujemy świadomości tego, że szkoła jest czymś więcej niż zdaniem egzaminu. Niestety aspekt wiedzy dominuje. Prędzej czy później. Mam nadzieję, że w mniejszych szkołach, które tworzą się od podstaw i szkolą swoją kadrę, jest to możliwe do zachowania. Natomiast gdy szkoła się rozrasta i ta relacyjność staje się trudniejsza, bo się okazuje, że się nie ma dwudziestu uczniów, tylko stu dwudziestu, zaczyna być trudniej. Ale wierzę i ufam, że są nauczyciele, którzy to realizują, a jak wiadomo, kropla drąży skałę. I nawet jeśli znajdzie się jeden taki nauczyciel w całej szkole, to to doświadczenie zostaje na całe życie. 

Instytut Educare: Czego, Twoim zdaniem, najbardziej potrzeba polskiej szkole?

Marta Mażewska: Mądrych ludzi! Posiadających wiedzę merytoryczną, profesjonalnych, ale też mądrych życiowo, zdroworozsądkowych i mających dobrą antropologię człowieka. Wiedzących, że człowiek to nie tylko ciało, albo człowiek to nie tylko emocje, albo człowiek to nie tylko intelekt, albo człowiek to nie tylko wolna wola, albo człowiek to nie tylko duch. Bo często tak jest, że redukujemy myślenie o człowieku. Na przykład, gdy jestem wuefistą, to uważam, że mój przedmiot i to, że dziecko powinno ćwiczyć, jest najważniejszą rzeczą. Gdy jestem polonistką, to uważam, że przeczytanie „Lalki” jest najważniejsze. Redukuję. Dlatego myślę, że tym czego szkoła, nie tylko polska, najbardziej potrzebuje, jest dobra antropologia człowieka, a co się z tym wiąże: roztropnego i całościowego, integralnego myślenia o drugim człowieku. Wówczas ja, jako polonistka, nie będę się upierać przy zadaniu trzeciego wypracowania w miesiącu i jeszcze lektury. Będę pamiętała, że zadając pracę domową, nie jestem jedyna. Co ze snem tego człowieka? Co z jego wyjściem na dwór?

Kiedy uczeń wchodzi w progi szkoły, to wchodzi cały. Nie wchodzi na język polski tylko z fragmentem mózgu, który będzie używany do języka polskiego. On wchodzi cały: wyspany lub niewyspany, z kłopotem z domu, z niedożywieniem albo z przejedzeniem, ze słabą wolą albo z silną wolą, z dojrzałością emocjonalną albo bez tej dojrzałości. Dopóki sobie tego nie uświadomimy, możemy robić sobie i tym ludziom krzywdę. Będziemy się upierać i ciosać pod swoją formę, a to nie jest ta forma. 

Instytut Educare: Jak to osiągnąć w szkole, która ma bardzo napięty program i boryka się z konsekwencjami sytuacji pandemicznej, zaległościami uczniów, naciskami rodziców, żeby jak najlepiej przygotować młodzież do egzaminu? To też jest szkolna rzeczywistość, rzeczywistość nauczycieli. Może znasz ze szkoły, z sali szkoleniowej przykłady praktyk wprowadzanych na co dzień, żeby to integralne podejście do ucznia stało się rzeczywistością?

Marta Mażewska: Tak naprawdę to jest kwestia tego, że przygotowując lekcje, możesz starać się [GF5] temu wszystkiemu zaradzić. Zachować spokój, zdrowy rozsądek, odpowiedni dystans do wszystkiego, co się dzieje i przede wszystkim bardzo dobrze przemyśleć, co muszę zrobić z uczniami.

Nauczyciel, który nie przeanalizuje wymagań programowych i wymagań egzaminacyjnych, w pewnym momencie może chcieć zrobić wszystko, co jest mało prawdopodobne. Trzeba mieć naprawdę dobrze przeanalizowane wymagania egzaminacyjne i programowe. [GF6] Druga sprawa: wybieram [GF7] takie środki pracy z uczniami, które angażują wszystko: intelekt, ciało, emocje. Język polski to dobra przestrzeń, żeby to wszystko zrobić. Na matematyce czy fizyce może być trudniej, ale koleżanki, z którymi miałam przyjemność pracować, pokazały, że i na matematyce można to zrobić. Kolejna sprawa: nie kazać uczniom być omnibusami z mojej dziedziny. Dlatego trzeba zobaczyć i przesiać, co jest przydatne.

Następna kwestia, bardzo ważna: nie przesadzać z uczeniem pod egzaminy. Włączyć element zdrowego, logicznego myślenia, bo wbrew pozorom np. cała gramatyka polska jest bardzo logiczna. Na początku mojej pracy chciałam, żeby moi uczniowie znali wszystkie sentencje łacińskie albo taką trudną nazwę, na której ja sama język łamałam. Niezależnie od tego, czy oni byli w stanie, czy nie, czy to było potrzebne, czy nie było. To była moja ambicja. Natomiast jeśli włączę w to zdrowy rozsądek, będę miała przeanalizowaną podstawę programową, wymagania egzaminacyjne, to naprawdę jestem w stanie zastosować różne metody z uczniami i to wszystko zorganizować. I przede wszystkim być w relacji z uczniem, bo jeśli ja tylko siedzę za biurkiem i dyktuję im z podręcznika, to oni mają relację z podręcznikiem i z długopisem. A w pewnym momencie już z niczym, bo stwierdzają, że nie będą przepisywać, tylko sobie zrobią kserówkę.

Jeśli jest nacisk rodzica, to pytam, jaki jest cel. Egzamin to nie tylko sprawdzenie wiedzy, ale również umiejętności radzenia sobie w trudnych sytuacjach czy pracy pod presją czasu, odporności na stres. Wiemy, że stres potrafi zrobić różne rzeczy z człowiekiem, więc może warto przez cały rok stosować takie metody, które będą pomagały ten stres okiełznać, np. wejścióweczki, szybkie konkursy. Możemy stosować różne metody, ale musimy wiedzieć, po co to robimy, Ten cel w pracy nauczyciela jest bardzo ważny. Miarą mojego sukcesu jako nauczyciela nie jest to, że zdolni uczniowie napisali egzamin na 100%, bo zdolni sobie poradzą, tylko to, jak słabszy uczeń wypadł na tym egzaminie. Może to być 60%, ale dla niego to może być zdobycie Mont Everestu. I zawsze sobie myślę o tymwy, jak ci najsłabsi albo najbardziej potrzebujący naszego wsparcia wypadają w takich sytuacjach. Ważne, by myśląc o pracy nauczyciela, nie dać się zwariować, ale mieć wszystko przeanalizowane.

Instytut Educare: A jak to wygląda z perspektywy szkoły? Jak procesy, które dzieją się w szkole, działania podejmowane np. przez zespół psychologiczno-pedagogiczny mogą wspierać uczniów w radzeniu sobie ze stresującymi sytuacjami i rozwijaniu kompetencji miękkich.

Marta Mażewska: My tak sobie wymyśliliśmy, że to jest zadanie zespołu psychologiczno-pedagogicznego, a tak naprawdę te umiejętności miękkie rozwijamy na każdym przedmiocie, w kontakcie z każdym nauczycielem. Co z tego, że przyjdzie pani psycholog i powie, jak mamy się zachowywać, jak mamy być asertywni, jeśli przychodzi nauczyciel jeden, drugi, trzeci piąty i jest np. gburowaty, niesympatyczny, tylko czyha, żeby mnie na czymś złapać? Umiejętności miękkie są kształtowane przez każdego z nas. To hasło, że każdy nauczyciel jest wychowawcą nie wzięło się znikąd. To nie jest tak, że wychowawca klasy jest wychowawcą, a wszyscy pozostali są… maszynami do podawania lektur, maszyną do podawania równań. Jak nas nazwać? My wychowujemy! Tym, jakiego języka używamy, tym, jak reagujemy na trudne sytuacje w klasie.

Instytut Educare: Można by spuentować, że każda sytuacja dydaktyczna, jest jednocześnie sytuacją wychowawczą?

Marta Mażewska: Jak najbardziej! Nie można o tym inaczej myśleć. Tak naprawdę tym jest edukacja: wychowaniem i dydaktyką! Nie można tego rozdzielać. Tak się zrobiło, że wychowawca jest od wychowania, godzina wychowawcza jest od wychowania. [PKR8] [GF9] A co się dzieje pomiędzy? Jak my to nazwiemy? Przecież my nie wyrabiamy tam śrubek! Nie gwintujemy umysłów naszych uczniów! To że przekazujemy wiedzę jest tylko pewną specjalistyczną działką, której używamy, języka, którym się komunikujemy, ale tylko co do treści. Przecież gdybyśmy nagrali kiedyś lekcję i zobaczyli, ile jest treści, a ile komunikatów niezwiązanych z treścią lekcji, to jak je nazwiemy? Przecież to są komunikaty wychowawcze. Nawet jeśli się okazuje, że są antywychowawcze, to też są wychowawcze.

Instytut Educare: Nie są obojętne, przezroczyste, neutralne.

Marta Mażewska: O tak, to bardzo dobre słowo! My naprawdę nie jesteśmy neutralni. Takie myślenie, że tylko wychowawca[PKR10] [GF11]  wychowuje… No nie! Pamiętam, że kiedy zaczynałam pracę w Strumieniach, a przyszłam ze szkoły państwowej, w której nie byłam długo, miałam naturalny odruch, że jak coś się dzieje, to się idzie do wychowawcy. Dobrochna Lama, która była wtedy dyrektorką, powiedziała mi, że to ja mam się tym zająć. To się zdarzyło na mojej lekcji. To ja byłam uczestnikiem tej sytuacji. Co to znaczy, że ja mam to przekazać wychowawcy?

Instytut Educare: Zrobiła się z tego pewna urzędowa funkcja i jest trochę tak, jakby wychowawca był innego rodzaju urzędnikiem szkolnym.

Marta Mażewska: Tak, tymczasem to jest moja sytuacja wychowawcza, jeśli wydarzyła się w relacji ze mną albo przy mnie. To ja mam na to zareagować, a nie powiedzieć: „Dobrze, to ja przekażę to wychowawcy”. To zmusza do myślenia. Jeśli nie myślę o sobie jako wyłącznie o przedmiotowcu, to muszę sobie zadać pytanie, kim ja jestem? Jestem nauczycielem. Co to znaczy być nauczycielem? Oprócz tego, że podaję temat lekcji, to wypowiadam mnóstwo słów, które się w nim nie zawierają, a nie są – tak jak powiedziałaś – neutralne.

Rozmawiała Paulina Krześniak

Marta Mażewska – magister filologii polskiej oraz psychologii, psychoterapeuta osób indywidualnych i par, nauczyciel języka polskiego, była wicedyrektor ds. dydaktycznych w szkole dla dziewcząt Promienie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *